Kawa po turecku
Lądy odpływają na wyciągnięcie ręki
rozkołysany blat marmury tańcząca musztardówka.
– Podobno Kresy w ogniu – powie dziadek Tomasz.
Głośną rozmowę słychać nawet z antypodów
tuż obok Święty Marcin pije kawę po turecku
z łoskotem zjeżdża tramwaj na plac Wiosny Ludów.
Dziadek z Franzem Josephem wziął na Oleandrach
rozbrat i odtąd wiedzie poloneza. Kajzer Wiluś
wąs stroszy raczej nieprzyjaźnie.
Mokra zima w Oregonie trudny czas w Przemyślu
stukot obcasów na bruku poznańskiej starówki
ostre dźwięki tramwajów wwiercają się w uszy.
Drżą filiżanki znów w natarciu geotektonika.
Czy Debalcewe wytrwa? Czy Petro nie skrewi?
– Wszystko się rozsypało – westchnie Karolina.
(2015)
Nie wiem gdzie
pamięci Johna a’Becketta
Nie wiem
gdzie teraz jesteś
swarliwy poeto
jednak wysłałem mejla
by dopełnić form struktur
manier...
ale przecież radykalnie
innych niż w anglosaskim wierszu
tak ważnym dla ciebie.
Nie wiem
Johnie a’Beckett
czyś był w Zakopanem.
Lecz jeśli nawet wcale
to zdjęcia z Krupówek
lepiej objaśnią dziwność
istnienia w tym miejscu
niż lektura Witkaca
spóźniona o wiek.
Kukły na elewacji.
Zmiana goni zmianę:
sklep sportowy na piętrze
z gór się niesie zew...
Przemija czar legendy. Sławny
niegdyś hotel sprzedaje spodnie
niczym bank-dziwoląg
w czasach PRL.
Skromna dawniej Samanta
agresywną bryłą ostro wrzyna się
w potok u dołu Krupówek. Potem
schodami w górę: niewzruszona fara
kamienna jak przed wiekiem złota
o zachodzie...
Na Pęksów Brzyzek
z targowicy tylko jeden krok.
Nie wiem
czy kiedykolwiek
ujrzysz te obrazy. Chociaż będą niezłomnie
szukać adresata w bezkresie Wirtualu
nim się skończy prąd.
Pamiętasz?
Poznaliśmy się w grudniu o świątecznej
porze gdy napisałeś mejla prosząc
mnie o wiersz.
(2014 / 2015)
Noc Walpurgi, śpiew walkirii
W noc po podróży przyśniło mi się
Powstanie Warszawskie. Nie wiedzieć
czemu bo powrót pendolino przebiegał
nader gładko. A jednak we śnie osaczyły
mnie zmartwiałe fantasmagorie, niepodobne
ani do przejmującej czarno-białej wizji
„Miasta nieujarzmionego” sprzed lat,
ani do brawurowego filmu Komasy.
Jeśli idzie o rezultaty, śnione powstanie
okazało się podobnie przegrane jak jego
realny pierwowzór. Tyle że Niemcy
od Angeli Merkel zachowywali się dość
kulturalnie. Żadnych miotaczy ognia,
najwyżej piorunowali nas wzrokiem. Żadnej
agresji fizycznej, żadnej widocznej krwi.
Owszem, przemoc zdarzała się, ale wyłącznie
symboliczna. Zresztą całkiem skuteczna: polskie
obozy zagłady i naród sprawcóww mediach,
RAŚ na Śląsku oraz mniejszość niemiecka
w Opolskiem, wreszcie jugendamty
odbierające dzieci także polskiej mniejszości
w Bundesrepublik Deutschland.
Siedzę teraz nad dużym kubkiem
kawy. Wspominam polatujące walkirie
Wagnera z opowieści mamy o „Pierścieniu
Nibelungów” w przedwojennym Lwowie.
Zimny początek maja. Powietrze wlewa się
przez rozwarte okno. Wprawdzie nie słychać
tradycyjnego pochodu, ale pomruk berlińskiego
dyktatu przybiera kształt czarnoskórych
muzułmanów ze zrewoltowanej Afryki.
Sigrun, Thruda, Brunhilda, tenorem Nietzschego,
który polskość cenił, przekonują rozgłośnie
w śpiewną mroczną noc: Polsko, straciłaś
Kresy, oddałaś Lwów, Wilno! Poświęciłaś
Niezłomnych! Powiedz wreszcie dość: żadnych
uchodźców. Powstań z kolan...
Nad bohaterami
bitne córy Odyna roztoczą swą moc.
(2015)
Komentarze