Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
955
BLOG

Decyzjonizm Kaczyńskiego, decyzjonizm Tuska, decyzjonizm Zolla

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Polityka Obserwuj notkę 23

 

Profesor Andrzej Zoll, w rozmowie z Jackiem Żakowskim, pytany o możliwy rozwój wydarzeń, jeśli Trybunał Konstytucyjny zakwestionuje nowe ustawy o sobie samym oraz prokuraturze, a rząd owych trybunalskich orzeczeń nie uzna, roztoczył przed słuchaczami Radia Tok FM czarną – a właściwie brunatną – wizję przyszłości.  

Emerytowany profesor prawa powiedział na antenie m.in., że gdyby nie doszło do opublikowania werdyktów TK, to „obowiązuje decyzja pana Kaczyńskiego. I to jest wtedy dyktatura – zresztą w Polsce jednoosobowa – człowieka, który w dodatku nie ponosi jeszcze za nic odpowiedzialności, bo jest posłem i nie sprawuje żadnej innej funkcji”.

Oczywiście, profesor Zoll nie byłby sobą, gdyby na tym poprzestał. Toteż zaraz swą prognozę malowniczo uzupełnił: „Powiem bardzo mocne słowo, ale przecież to są lata 30. w Niemczech, kiedy właśnie wprowadzono za Carlem Schmittem decyzjonizm, tzn. obowiązuje nie norma abstrakcyjna generalna, tylko decyzja tego, który ma władzę”.

 

*

Załóżmy przez chwilę, że przyszłościowa wizja Andrzeja Zolla istotnie się spełni, choć trudno też nie zauważyć, że w zakresie orzekania o możliwych stanach przyszłych od uniwersyteckiego profesora prawa większe kompetencje mogłaby mieć jakaś licencjonowana wróżbiarka ze szklaną kulą albo chociaż jasnowidz Jackowski z Człuchowa.

Rozumiem, że prawnikom w ogóle, a profesorowi wydziału prawa UJ w szczególności, łatwo ulec przeświadczeniu, że prawo to dobro najwyższe i nigdy niczego ponad prawo przedkładać nie wolno. Taka skłonność do przesady nie dotyka wyłącznie prawników: pogadajcie z matematykami, ekonomistami, fizykami, fizjologami, lekarzami, socjologami, psychologami, poetami, że już o żołnierzach, politykach czy filozofach nie wspomnę. Zjawisko jest uniwersalne i fachowo zwykło się je nazywać absolutyzacją. Psychologicznie wytłumaczalne. Każdy przecież ciągnie pod siebie – to całkiem zrozumiałe, choć niezbyt mądre.

Swoiste ubóstwienie prawa, które dość regularnie i publicznie – wprawdzie nie od dziś, lecz od zeszłorocznych jesiennych wyborów – deklaruje m.in. prof. Zoll, nie jest czymś niespotykanym w ludzkich dziejach. Przeciwnie, taka postawa wobec prawa pozostaje np. istotą judaizmu. Z tym jednak zastrzeżeniem, że w tym przypadku jest mowa o prawie objawionym przez Boga dla narodu wybranego, a zatem idzie o prawo Boże, prawo z sankcją Absolutu.

 

*

Gdyby prof. Zoll upierał się przy nienaruszalności prawa opartego na Mojżeszowym Dekalogu, gdyby (folgując nieco nowoczesności) był gotów bronić prawa naturalnego, to nie tylko ja stanąłbym za nim murem. Niestety, Andrzej Zoll uparł się bronić prawa pozytywnego, stanowionego nie tylko w oderwaniu od tradycji chrześcijańskiej czy judaistycznej, lecz nawet od systemu wartości elementarnych.

A konkretnie, idzie o nic innego, jak o utrzymanie prawnego status quo,obowiązującego akurat tuż przed demokratyczną zmianą ekipy rządzącej i przesadnie faworyzującego władzę dotychczasową, której obywatele pokazali czerwoną kartkę. Co więcej, idzie o utrzymanie w mocy systemu prawa niesprawiedliwego, niespójnego, pozbawionego przejrzystości, a często nawet wewnętrznie sprzecznego.

Czy system prawny od ćwierćwiecza falandyzowany, pisany pod interesy dawnej nomenklatury, tajnych współpracowników, grupy lobbystów czy Unii Europejskiej jest jakimś nienaruszalnym ideałem? Profesor Zoll działa, jakby chciał spetryfikować prawne status quo ustanowione przez ludzi różnej, niekoniecznie tylko dobrej woli, jakby zamierzał za wszelką cenę utrwalić prawo broniące interesów odległych od dobra wspólnoty. Mówiąc jeszcze inaczej, Andrzej Zoll, absolutyzując aktualny, przypadkowy i, co najgorsze, dysfunkcyjny stan prawny III RP, broni prawa Rzeplińskiego, a nie prawa Bożego. Dla mnie prawo Rzeplińskie żadną świętością nie jest. Tutaj nasze drogi się rozchodzą.

 

*

Profesor Zoll nakreślił w porannej audycji przerażającą wizję skutków decyzjonizmu w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego. No dobrze, Profesorze, ale jeśli ten decyzjonizm jest naprawdę taki straszny, jeśli to w zasadzie, jak wynika z Pańskich słów, zwyczajny faszyzm, to co Pan robił i gdzie Pan był, kiedy taki właśnie zwyczajny decyzjonizm uprawiał przez siedem lat premier Donald Tusk, a po nim jeszcze przez kolejny rok robiła to premier Ewa Kopacz?

Czy dyscyplina partyjna w głosowaniach światopoglądowych, wymagana pod groźbą eliminacji z przyszłych list wyborczych PO Pana nie mierziła? Wiadomo było, że z upodobaniem, zwłaszcza wobec senatorów, stosowała tę metodę dyscyplinującą Ewa Kopacz, choćby przy przepychaniu kolanem tzw. konwencji CAHVIO, nominalnie antyprzemocowej, a realnie kryptogenderowej.

Zachowajmy jednak proporcje: decyzjonizm premier Kopacz to ledwie pikuś przy tym, co wyprawiał jej poprzednik. Woluntaryzm Tuska przejawiał się zarówno w sposobie odnoszenia się do partnerów społecznych w kraju, jak i w jednoosobowych decyzjach, mających fundamentalne znaczenie dla interesów, pozycji oraz wizerunku Polski na arenie międzynarodowej.  

 

*

Ignorowanie przez ekipę Tuska woli suwerena przejawiało się w całkowitym odejściu od wszelkich form konsultacji społecznych: marginalizacja trzech największych central związkowych, hibernacja dialogu społecznego, nie dostrzegał pan tego, Profesorze? A np. przemielenie trzech milionów podpisów obywateli protestujących przeciw planom wydłużenia czasu pracy do lat 67? Lub aroganckie odęcie warg na społeczną inicjatywę „Rodzice chcą mieć wybór”? A wszystko po to tylko, by zadowolić możnych decydentów z zewnątrz, ukrywających się zwykle pod ksywką rynki finansowe.   

Było to możliwe dzięki maszynce sejmowej bezrefleksyjnie mielącej aspiracje Polaków i resztki sumień parlamentarzystów PO. Tyle że wtedy nazwaliście to efektywną legislacją w warunkach stabilnej większości parlamentarnej, a teraz mówicie o zawłaszczaniu państwa przez PiS. Naprawdę tak trudno profesorskiemu oku wychwycić zwykłą ordynarną dwustandardowość?  

W relacjach ekipy Tuska ze światem zewnętrznym wcale nie było inaczej. Począwszy od takich drobiazgów, jak arbitralne przesunięcie unijnych funduszy celowych z kolei na drogi, z jawnym naruszeniem obowiązujących w Unii procedur ich wykorzystania, przez samowolne i tchórzliwe oddanie smoleńskiego śledztwa w ręce ekipy Putina, czy jednoosobową decyzję o przystąpieniu do niepotrzebnego Polsce, ale za to kosztownego dla nas paktu fiskalnego, aż po zhołdowanie w uzurpatorskim przemówieniu ministra Sikorskiego wspólnoty 28 państw Niemcom zarządzanym przez Angelę Merkel.  

 

*

A to przecież tylko część przykładów z nieskrywanej wcale przez Donalda Tuska realizacji doktryny decyzjonizmu. Gdzie wtedy był wybitny prawnik z Krakowa? Dlaczego nie interweniował? Przecież nawet profesor Jadwiga Staniszkis, dziś zajęta bardziej sprawami rodzinnymi niż naprawą państwa, we wrześniu 2012 w wywiadzie dla Tygodnika Solidarność ówczesne poczynania premiera Tuska i jego ekipy nazwała wręcz kolonizowaniem własnego społeczeństwa. Gdy spytałem, prosząc o przykłady, na czym owa kolonizacja polega, prof. Staniszkis powiedziała:

Na przerzucaniu kosztów kryzysu bezpośrednio na ludzi, co przejawia się w stałym obniżaniu standardów, rosnącej liczbie opłat, w cichym i jawnym podnoszeniu podatków. Coraz mniej się nam należy za składkę zdrowotną. NBP wyliczył na przykład, że ceny leków po refundacji wzrosły średnio o 10 proc. Temu żyłowaniu społeczeństwa sprzyja opanowanie administracji państwowej i samorządowej przez klasę polityczną, którą rozumiem szerzej niż tylko Platforma oraz jej zaplecze polityczne.

Wiadomo, opis metodycznego wyzyskiwania ludzi nigdy nie brzmi sympatycznie, ale to jeszcze nie faszyzm. Znacznie gorzej jednak wypadła ocena stylu, w jakim ówczesny lider Platformy sprawował swoją władzę. Zaledwie 3,5 roku temu Jadwiga Staniszkis oceniała rządy koalicji PO-PSL naprawdę bez taryfy ulgowej.

Oto jej słowa: Towarzyszy temu fatalny klimat wokół prawa, stwarzany przez Donalda Tuska i jego otoczenie: bezkarność, nieprzestrzeganie oraz brak procedur. Premier mówił w sejmie, że jego władza jest ograniczana przez prawo. To nieprawda, Tusk rządzi w sposób arbitralny, unikając tworzenia procedur w sprawach tak ważnych, jak relacje z Unią Europejską, czy dokonując wyboru ścieżki smoleńskiego śledztwa bez jakichkolwiek proceduralnych zasad. Podobną dezynwolturę wobec obowiązującego prawa widać na samym dole, w działaniach sądów, prokuratur, kuratorów w sprawie Amber Gold.

 

*

Powtórzmy ocenę profesor Staniszkis: Tusk rządził w sposób arbitralny, unikając tworzenia procedur w sprawach tak ważnych, jak relacje z Unią Europejską, czy dokonując wyboru ścieżki smoleńskiego śledztwa bez jakichkolwiek proceduralnych zasad.

Czyż to nie jest wypisz-wymaluj decyzjonizm w czystej postaci? Niestety, realny decyzjonizm Tuska, skutecznie zmieniający Polskę w „państwo teoretyczne i kamieni kupę”, że zacytuję ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, jakoś Andrzeja Zolla nie ruszał. Natomiast ewentualny decyzjonizm Kaczyńskiego od trzech miesięcy spędza profesorowi sen z powiek i zmusza do biegania po studiach radiowych oraz telewizyjnych. Dlaczego tak się dzieje?

Prawo, a zwłaszcza złe, dysfunkcyjne prawo nie może być bóstwem. I taką postawę prezentują obaj politycy, o których tu mowa. Jedyną istotną różnicą, jaką między nimi dostrzegam, jest to, że Donald Tusk, wraz ze swą ekipą, realizował interes niemiecki, natomiast Jarosław Kaczyński próbuje odtwarzać skrajnie zdewastowane instytucje naszego państwa oraz chronić polski interes narodowy.   

Chyba dlatego spóźnione o blisko dekadę Panazollowe jeremiady o nieposzanowaniu prawa nie znajdują dziś posłuchu u zdecydowanej większości osób utożsamiających się z polską racją stanu. Mają za to niewątpliwie znaczenie dla beneficjentów III RP, czyli dla grupy społecznej, stanowiącej najwyżej kilkanaście procent ogółu obywateli.

Szkoda, że zza fasady wzniosłych słów o nadrzędności każdego prawa nad najbardziej nawet sensowną i sprawiedliwą decyzją – zamiast obiektywizmu badacza wyziera, jak starałem się tu pokazać, zwykłe wsparcie dla jednej z realnie działających grup interesów. Sądzę, że taki poznawczy i aksjologiczny woluntaryzm śmiało można nazwać decyzjonizmem. W tym przypadku, decyzjonizmem Zolla.

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka